Szanowny Panie Prezydencie Lechu Wałęso,
o przełomie Solidarności 80-tych lat dowiedziałem się z czasopisma
angielskiego ukazującego Pana wizerunek. Byłem wtedy latem 80-tego
krótko w Anglii. Ruchu Solidarności nie miałem możliwości doświadczyć
w Polsce, ambasada odmawiała mi wydania paszportu, a moje starania
w tej sprawie spowodowały tylko złożenie mi teczki kandydata na TW.
O fakcie mojego "kandydowania" dowiedziałem się 35 lat później z IPN-u.
Piszę do Pana, bo nie mogę patrzyć na to, jak świat czyni z Pana
poczwarę i pośmiewisko. Nie mogę wyobrazić sobie najmniejszego
pozytywnego uczucia, jakie mógłby żywić Pan do świata i siebie samego
w tym stanie spraw i sytuacja ta wywołuje mój sprzeciw.
W oczywisty sposób jest Pan przygniatany przerastającą Pana
odpowiedzialnością. Możliwe, że był Pan lub jest nadal tylko elektrykiem,
którego los wepchnął na taką pozycję, a bycie w jednym aspekcie,
lub jednej sytuacji drobnym krętaczem nie wyklucza bycia w innym
aspekcie kimś wielkim. Niech i tak będzie, jednak jest Pan żywy i
wśród nas !
W moim przekonaniu, gdyby nie był Pan odnotowanym w aktach SB agentem,
byłby Pan dawno pod ziemią podając rękę księdzu Popiełuszce, a ja z
pewnością wolę Pana żywego i jestem wdzięczny losowi, że Pan przeżył.
W mojej ocenie nie dało się inaczej, a zabierając pozycję przywódcy
strajku Panu Gwieździe uratował Pan mu najprawdopodobniej życie.
Nie mogę natomiast ścierpieć wypowiedzi ludzi, którzy zobowiązują Pana
nadal moralnie do podtrzymywania tej chorej wizji wypadków, która
wpycha Pana na świecznik, czyni Pana jedynie odpowiedzialnym wielkim
przywódcą, który nie dzieli się odpowiedzialnością z nikim innym i
wtrącają Pana tym do tego stanu, w jakim się Pan znajduje.
(W tym miejscu listu proszę wkleić odpowiednie obelgi personalne,
których nie potrafię wyrazić w sposób wystarczająco właściwy.)
Z tej pozycji świecznika nie zauważa Pan w ogóle że ruch Solidarności
wygrał tylko w sercach, i to nie wszystkich, lecz przegrał politycznie
i nie uwolnił Polski od obcych wpływów, bo w pozycji, na jaką został
Pan wepchnięty przegrana w ogóle nie istnieje.
Aby zdjąć Pana z tego "świecznika" w moim przekonaniu nie jest Pan
jednak nikomu winien żadnego wytłumaczenia ani żadnego podtrzymywania
fałszywie pojętej wielkości ruchu Solidarności, Polski, czy Pana
urzędu, a Polska ani świat nie zawalą się bez Pana mitu. Niech cały
świat sobie drwi i wcale mi nie przeszkadza, jeśli lotnisko gdańskie
nazwane zostanie lotniskiem imienia Bolka, a wręcz zróbmy tak, żeby
im pokazać wała. Nie są potrzebne żadne mity wielkości, lecz tylko
realizm. A ja uszanuję Pana wtedy jako człowieka, za to, że Pan przetrwał
i żyje wsród nas.
To trudno, że uczynił Pan komuś krzywdę, na kogoś doniósł i ktoś
wyleciał z pracy. Jestem pewien, że oni nie żywią do Pana aż takiej
zawiści rozumiejąc ogrom sił, z jakimi przyszło nam się zmierzyć,
jaką tworzy Pan sam unikając pełnej prawdy.
Jestem także pewien, że ludzie, którzy chcą oprzeć naszą wizję
rzeczywistości na faktach, tacy jak Pan Wyszkowski, czy Pan Morawiecki
będą pierwszymi, którzy będą Pana bronić ! Im nie chodzi o Pana
osobiście, lecz o konieczność oparcia naszego rozpoznania sytuacji
na faktach. Dopiero wyparcie się przez Pana faktów powoduje
tragedię. Większym dramatem niż kilka donosów z 70-tych lat
było unikanie prawdy o nich i rozbicie z powodu tego unikania
Rządu Olszewskiego.
Dopiero wtedy był Pan na prawdę w ich ręku, ich narzędziem i działał,
jak chcieli.
A o tych, którzy wpychają Pana w odpowiedzialność czyniąc z Pana
kukłę, zmuszając psychologicznie do brania odpowiedzialności za
ten pseudo-fason - myślę, że każdy będzie potrafił ich nazwać sam.
Kadzą Panu wpychając na ten świecznik, żeby poobserwować, czy się
Pan ładnie na nim pali. Jednak znając sytuację przyzna Pan chyba,
że tą odpowiedzialnością warto się dzielić, a nie jest Pan jeden.
Nie wiem, czy prawidłowo domyślam się, że jednym z elementów, które
dawały Panu siłę działania w 80-tych latach było poczucie krzywdy,
jaką wyrządzono Panu osobiście zobowiązując Pana do współpracy,
oraz potrzeba odwetu za ten fakt. Proszę w takim razie nie szukać
wśród nich dziś przyjaciół, ani nie próbować fałszywych kompromisów
w imię jedności Polski, nieagresji, itp.
Proszę ich wszystkich olać. Nie jest im Pan absolutnie nic winien,
ani tym "bohaterom" z niesłusznej odsiadki
ani tym o tytułach profesor-PRL, ani tym z tej gazety,
co tak dzielnie bronią Pana fałszem, tym co zapisują Pana
do "światowej historii", lub wspomagają w zaklinaniu "absolutnej
czystości", ani dziwującym się dziennikarzom z zagranicy,
ani innym "mężom stanu" lub noblistom, a zapewniam Pana,
moralnie lepiej być kapusiem, niż podawać im rękę.
Życzę spokojnego dnia i pozdrawiam
ps. Podaję ten list do publicznej wiadomości, żeby pewne osoby coś
z tego zrozumiały, odczepiły się od Pana tzw. "wielkości" i poszły
gdzie indziej ssać napój zapomnienia i mitomaństwa, jeśli tak koniecznie
go łakną.
|