List do Lecha Wałęsy

wersja:   0.2   25.02.2017   (poprzednie wersje)  
  0.1        03.02.2017
0.2        25.02.2017
 

 

Szanowny Panie Prezydencie Lechu Wałęso,

o przełomie Solidarności 80-tych lat dowiedziałem się z czasopisma angielskiego ukazującego Pana wizerunek. Byłem wtedy latem 80-tego krótko w Anglii. Ruchu Solidarności nie miałem możliwości doświadczyć w Polsce, ambasada odmawiała mi wydania paszportu, a moje starania w tej sprawie spowodowały tylko złożenie mi teczki kandydata na TW. O fakcie mojego "kandydowania" dowiedziałem się 35 lat później z IPN-u.

Piszę do Pana, bo nie mogę patrzyć na to, jak świat czyni z Pana poczwarę i pośmiewisko. Nie mogę wyobrazić sobie najmniejszego pozytywnego uczucia, jakie mógłby żywić Pan do świata i siebie samego w tym stanie spraw i sytuacja ta wywołuje mój sprzeciw. W oczywisty sposób jest Pan przygniatany przerastającą Pana odpowiedzialnością. Możliwe, że był Pan lub jest nadal tylko elektrykiem, którego los wepchnął na taką pozycję, a bycie w jednym aspekcie, lub jednej sytuacji drobnym krętaczem nie wyklucza bycia w innym aspekcie kimś wielkim. Niech i tak będzie, jednak jest Pan żywy i wśród nas ! W moim przekonaniu, gdyby nie był Pan odnotowanym w aktach SB agentem, byłby Pan dawno pod ziemią podając rękę księdzu Popiełuszce, a ja z pewnością wolę Pana żywego i jestem wdzięczny losowi, że Pan przeżył. W mojej ocenie nie dało się inaczej, a zabierając pozycję przywódcy strajku Panu Gwieździe uratował Pan mu najprawdopodobniej życie.

Nie mogę natomiast ścierpieć wypowiedzi ludzi, którzy zobowiązują Pana nadal moralnie do podtrzymywania tej chorej wizji wypadków, która wpycha Pana na świecznik, czyni Pana jedynie odpowiedzialnym wielkim przywódcą, który nie dzieli się odpowiedzialnością z nikim innym i wtrącają Pana tym do tego stanu, w jakim się Pan znajduje. (W tym miejscu listu proszę wkleić odpowiednie obelgi personalne, których nie potrafię wyrazić w sposób wystarczająco właściwy.) Z tej pozycji świecznika nie zauważa Pan w ogóle że ruch Solidarności wygrał tylko w sercach, i to nie wszystkich, lecz przegrał politycznie i nie uwolnił Polski od obcych wpływów, bo w pozycji, na jaką został Pan wepchnięty przegrana w ogóle nie istnieje.

Aby zdjąć Pana z tego "świecznika" w moim przekonaniu nie jest Pan jednak nikomu winien żadnego wytłumaczenia ani żadnego podtrzymywania fałszywie pojętej wielkości ruchu Solidarności, Polski, czy Pana urzędu, a Polska ani świat nie zawalą się bez Pana mitu. Niech cały świat sobie drwi i wcale mi nie przeszkadza, jeśli lotnisko gdańskie nazwane zostanie lotniskiem imienia Bolka, a wręcz zróbmy tak, żeby im pokazać wała. Nie są potrzebne żadne mity wielkości, lecz tylko realizm. A ja uszanuję Pana wtedy jako człowieka, za to, że Pan przetrwał i żyje wsród nas.

To trudno, że uczynił Pan komuś krzywdę, na kogoś doniósł i ktoś wyleciał z pracy. Jestem pewien, że oni nie żywią do Pana aż takiej zawiści rozumiejąc ogrom sił, z jakimi przyszło nam się zmierzyć, jaką tworzy Pan sam unikając pełnej prawdy. Jestem także pewien, że ludzie, którzy chcą oprzeć naszą wizję rzeczywistości na faktach, tacy jak Pan Wyszkowski, czy Pan Morawiecki będą pierwszymi, którzy będą Pana bronić ! Im nie chodzi o Pana osobiście, lecz o konieczność oparcia naszego rozpoznania sytuacji na faktach. Dopiero wyparcie się przez Pana faktów powoduje tragedię. Większym dramatem niż kilka donosów z 70-tych lat było unikanie prawdy o nich i rozbicie z powodu tego unikania Rządu Olszewskiego. Dopiero wtedy był Pan na prawdę w ich ręku, ich narzędziem i działał, jak chcieli.

A o tych, którzy wpychają Pana w odpowiedzialność czyniąc z Pana kukłę, zmuszając psychologicznie do brania odpowiedzialności za ten pseudo-fason - myślę, że każdy będzie potrafił ich nazwać sam. Kadzą Panu wpychając na ten świecznik, żeby poobserwować, czy się Pan ładnie na nim pali. Jednak znając sytuację przyzna Pan chyba, że tą odpowiedzialnością warto się dzielić, a nie jest Pan jeden. Nie wiem, czy prawidłowo domyślam się, że jednym z elementów, które dawały Panu siłę działania w 80-tych latach było poczucie krzywdy, jaką wyrządzono Panu osobiście zobowiązując Pana do współpracy, oraz potrzeba odwetu za ten fakt. Proszę w takim razie nie szukać wśród nich dziś przyjaciół, ani nie próbować fałszywych kompromisów w imię jedności Polski, nieagresji, itp. Proszę ich wszystkich olać. Nie jest im Pan absolutnie nic winien, ani tym "bohaterom" z niesłusznej odsiadki ani tym o tytułach profesor-PRL, ani tym z tej gazety, co tak dzielnie bronią Pana fałszem, tym co zapisują Pana do "światowej historii", lub wspomagają w zaklinaniu "absolutnej czystości", ani dziwującym się dziennikarzom z zagranicy, ani innym "mężom stanu" lub noblistom, a zapewniam Pana, moralnie lepiej być kapusiem, niż podawać im rękę.

Życzę spokojnego dnia i pozdrawiam


ps. Podaję ten list do publicznej wiadomości, żeby pewne osoby coś z tego zrozumiały, odczepiły się od Pana tzw. "wielkości" i poszły gdzie indziej ssać napój zapomnienia i mitomaństwa, jeśli tak koniecznie go łakną.